2024-03-15

W warszawskim Domu Literatury odbyło się kameralne spotkanie z udziałem 11 osób. Okazało się, że dla zajęć o charakterze warsztatowym, a przecież i towarzyskim, uzyskaliśmy optymalny wariant. Pozwoliło wszystkim uczestnikom na zaprezentowanie własnych utworów i swobodną dyskusję. Rozmawialiśmy o motywach powstawania poszczególnych utworów, zastanawialiśmy się nad współczesnym lub nie charakterem obecnego pisarstwa. Jak podkreślił Zbigniew Milewski, któremu towarzyszyła żona Anna, współczesność w literaturze datuje się od późnych lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, czego przykładem może być twórczość Stanisława Grochowiaka. Wiele jednak propozycji poetyckich kierowanych do użytkowników mediów społecznościowych nie ma w sobie ducha współczesności.

Marek Wawrzkiewicz przywołał postać Krzysztofa Gąsiorowskiego, który dla przyjaciół i poetów następnych stał się niemal ikoną. Pojawia się nie tylko w wierszach, ale i w snach. „Gąsior” stał się inspirującym pojęciem, tak jak w moim przypadku wiersza Grzegorza Trochimczuka rolę podobną spełnił Hotel Lambert,pod tym właśnie tytułem. Dla porządku wypada dodać, że poza tym w spotkaniu uczestniczyli Ewa i Piotr Duminowie, Majka Żywicka-Luckner, Mira Umiastowska, Barbara Rustecka, Zosia Mikuła „Sofim”, Mieczysław Kozłowski. Ciekawym zagadnieniem, które nieraz pojawia się w debatach jest używanie wulgaryzmów, jako odniesienie do realnej rzeczywistości współcześnie. Jeśli są one nadają tekstowi sens, przekazując istotną treść i emocje – mają rację bytu i nie powinny być kwestionowane.

Spotkania mające (po)ruszać będą kontynuowane.

W odróżnieniu od promocji pisarzy i ich twórczości odbywających się w Domu Literatury, na zasadzie nieco przypominającej akademie, scena (twórcy i krytycy) – widownia (publiczność), sesje warsztatowe pozwalają zmierzyć się z opinią kolegów-pisarzy, sprawdzić swe umiejętności, kondycję pisarską, upewnić albo zmienić podejście do własnej twórczości. Dla dobra literatury. Takie jest nasze życzenie.

Przytoczę opinię Majki Marii Żywickiej-Luckner: Dobrze  się dzieję, gdy świeżo napisany poetycki tekst oceni w profesjonalny sposób „wykwalifikowany czytelnik”, jakim jest inny poeta. Pozdrawiam Majka.

A oto List Ewy Dumin: Szanowny Panie Prezesie, dziękujemy za zorganizowanie spotkania „Wiosenne [po] ruszenie”. Jego nieformalny, a zarazem kameralny charakter sprawił, że mimo niesprzyjającej, niemal jesiennej aury – wśród nas zapanowało wiosenne ożywienie. Czytaliśmy wiersze [także poetów, którzy nie mogli być obecni – na przykład Krystyny Koneckiej z tomu „Kruchość”], dyskutowaliśmy zajadle, lecz życzliwie i dzieliliśmy się wrażeniami. Były emocje, refleksje, nawet – wspomnienia, które na chwilę ożywiły poetów na zawsze odeszłych, jak Gąsiora czyli Krzysztofa Gąsiorowskiego. Jego wiersz „Stara, naga maszyna do pisania” recytowaliśmy z pamięci… Słowem, mieliśmy okazję podzielić się poezją jak chlebem… I za to dziękujemy. Ewa i Piotr Duminowie.

Zdjęcia: Anna Milewska i Grzegorz Trochimczuk

Niektóre teksty otrzymaliśmy do opublikowania w tym miejscu, dlatego je zamieściliśmy poniżej:

 

Majka Maria Żywicka-Luckner: Z Charlesem B.

kochają się w pionowym słońcu

a soki czerwonego jabłka

lepią się parszywie

w tanich hotelach splądrowana

miłość zbiera się z podłogi

Charles Bukowski czeka

aż świat się zacznie

więc mamy się w bezdechu

każde w swoim łóżku

a gdy świat nie chce mieć z nami

nic wspólnego

podwijasz do naga rękawy koszuli

a ja sama nie piję

Bukowski ty piekielny psie

 

Piotr Dumin: Wiosna pod stopami

 

Wiosna wyrzuca na leśną ścieżkę

węże jaszczurki padalce

 

Ta pełzająca gadzina zachwyca

i przeraża w nas pierwotnego człowieka

 

Wychodzi na ścieżkę

prosto pod koła

rowerów i samochodów

 

–  Jakbyśmy odcinali sobie

drogę powrotu

 

Mira Umiastowska: Dzień dobry Panie Grzegorzu, zgodnie z umową po „wiosennym po/ruszeniu” w DL, wysyłam prezentowany wiersz: EFEKT ZEFIRA

            Ekfraza do rzeźby z papier-maché,

            stona L’art  et moi

Pan Wiatr, przeczytał o sobie w gazecie

że będzie silny, więc ubrał się w spodnie

z Super Expresu, w niemodne prawidła

z butów z papieru, założył płaszcz

z Le Monde; z lewej kieszeni Wyborczej

ślad przełożył na Życie Warszawy…

A może to Times, News Week, poczytne

archiwa bez zadarcia…

Uchylił podszewki świat, na zapas, Parasol

sobie sprawił, może padać, więc jak, no jak,

nie rozmoczyć Nowości, gnanych szybciej

niż Prawda, popychająca opór i słabość

skrzydlatego płaszcza i żagla parasola

Pana Wiatra, który się zaparł, zapiera…

na nic. Rozmoczy Pan Deszcz siłę

u stroju z gazety…

I wróci do domu zmoknięty Zefir

w rozmoczonych papciach,

zdejmie płaszcz jak placki z papieru,

cieknąc ostatnią kroplą litery…

A żona powie, stawiając wiadra:

nie płacz Zefirku, to tylko farba…

Jutro napiszą o tobie w gazetach!

dementując halo prognozy…

Mira Umiastowska, 25 02 2024, 

Pozdrawiam serdecznie, spotkanie było interesujące, do następnego, MiraU

 

Grzegorz Trochimczuk: Hotel Lambert

To wiersz intelektualny

nabity ćwiekami

Emocje wbite do bólu bardziej niż tachykardii pomruk

Z n i e l u b i ł e m ludzi.

Zagrabili las sarnom

Zagrodzili ścieżki

W miastach rozmnożyli głazy

Światłem rażą w środku nocy

Na wyspie Świętego Ludwika nieobecny skowronek nie śpiewa

Nad pałacem duchów upadłej szarańczy

Oświecony książę rozporządza tłumem niepiśmiennych kmieci.

To nie wyjątek, który puszy się i skrzeczy.

Na nic zatykanie uszu na hałas dyskotek open’er festivale bajer.

Zamykanie oczu nie zatrzyma rzek krwi, co spływają z rzeźni.

Dziś trzeba usta wiązać gdy w ciele rozpadają się bomby,

A kiedyś się rodził mówili: Żyj! Tyś z woli bożej poczęty.

Gdzie nie spojrzę – ta sama zbrodnia. Step dymi, gruz Palestyny.

Ulegli zniewoleniu

Zatrzymani w pół drogi

Niezgodni i kłótliwi tracący węch, rozsądek, wolę.

Krążący na nierzeczywistych orbitach w sieci.

Dlaczego Hotel Lambert ugrzązł w mej pamięci?

Żebym lepiej widział ozdobę głupoty?

To tyko jedna z budowli niedorzecznych

Niespełnione pragnienia, ból nogi w potrzasku, zadra myśli.

Mógłbym napisać kilometry stron

Lecz nie owinę nimi wymyślonej góry

Aby nikt więcej nie wspinał się po berło i koronę

Które rzekomo należą do ludzkości…

Chcę człowieka.

 

Barbara Maria Rustecka: Pamiętam jak stałaś na stole śmiejąc się 
 
Traklowi 
 
Wszechświat zaczynał się i kończył u progu Twojego 
pokoju o który opierałaś się zahaczając stopą o sączący się poblask świtu. 
To był dowód na wiarę. Że. obcość nie ma do nas dostępu 
nie plączą się nam języki. Gdy. biegniemy do siebie. 
 
Przepełniają mi głowę tym. Co wiem. Mówią. Że. któregoś dnia 
się obudzimy i nadejdzie bezkres skamieniałych pastwisk 
a dzień będzie strzelał do ptasich gniazd.  
Pewnie ich wszechświat wejdzie w kolejny wymiar. Mówią. Że. 
to boli. Więc ból bólu  warto było. Kłosy żyta nie dają się ściąć toporem 
rzucają cień na Twoją obnażoną moimi ustami stopę. 
Tak będzie. Tak dopali się czas. Do. zapachu drzewem świątynnym.  
 
Wciąż wytykają nam brak reguł. 
Oni mówią. Wciąż mówią kalecząc słowa. Że. Wszystko. Co. 
nas spotyka jest chwilą. Więc na chwilę opieramy plecy 
o kaflowy piec w którym roznieciliśmy ogień.  
Rozsiadamy się przed nim wygodnie 
splatając się stopami na przekór tym co strzelają 
sobie w twarz.  
 
Słowami okrutniejszymi  
od wojny.