2016-06-12

Waldemar_Michalski_Lublin_Foto_Krzysztof_Kuzko_2015   Foto: Krzysztof Kuzko                

                 Dobro nie krzyczy

Człowiek nie może być znikąd – to słowa Czesława Miłosza, którego cytujesz w rozważaniach na temat rodzinnego Wołynia. Rozwiń myśl noblisty, ale nie zaczynaj od własnego życiorysu. Miłosz chyba nadał temu aforyzmowi sens metafizyczny – nie sądzisz?

  Na pewno metafizyczny, ale i dosłowny. Bo każdy z nas nieustannie wraca wspomnieniami do rodzinnego domu. Dom z zapamiętanymi  realiami, a w nim matka, ojciec, rodzeństwo . Gdziekolwiek się znajdujemy dom rodzinny jest zawsze centralnym punktem na mapie świata. Dla Miłosza były to Szetejnie –  pisał: Gdziekolwiek wędrowałem, po jakich kontynentach // zawsze twarzą byłem zwrócony do Rzeki. Każdy z nas ma swoje „Szetejnie”. Ja mam Włodzimierz Wołyński; pisałem o nim: Miasto z bajki pierwszych liter alfabetu//cztery cerkwie dwa kościoły// Boże spraw// by zawsze było głównym dworcem świata. Potem stał się nim Lublin i trwa od 65 lat.

Chwalisz się, że „Lublin ma szczęście do poetów” – Czy to „blaszany kogucik, co furgocze nad miastem „pomaga” temu szczęściu?

       Czym dla Poznania są koziołki, dla Krakowa lajkonik, dla Warszawy syrenka, tym dla Lublina jest blaszany kogucik – spopularyzowany chyba najbardziej znanym lubelskim tekstem Józefa Czechowicza. Wiersz zaczyna się sakramentalną apostrofą: Na wieży furgotał blaszany kogucik, // na drugiej – zegar nucił. // Mur fal i chmur popękał // w złote okienka: // gwiazdy, lampy. // Lublin nad łąką przysiadł. //Sam był // i cisza.…W Lublinie ten wiersz zna każdy uczeń.  Różne okoliczności sprawiły, że Lublin stał się moim miejscem z wyboru. Mój najkrótszy życiorys mógłby brzmieć: urodził się na Wołyniu, ożenił w Warszawie, zamieszkał  Lublinie.

Historycy uczą w licznych podręcznikach: to tradycyjne miasto wielokulturowego pogranicza.

Tu zawsze krzyżowały się drogi handlowe, dyplomatyczne, kulturalne z Krakowa do Wilna, ze Lwowa do Warszawy. Także tradycje literackie regionu  mają często wspólne lubelsko-wołyńskie korzenie. Działająca w latach trzydziestych ubiegłego wieku poetycka grupa „Wołyń”, czyli m.in. Czesław Janczarski, Jan Śpiewak, Władysław Milczarek to również sympatyzujący z nimi lubelscy poeci: Józef Czechowicz, Józef Łobodowski, Wacław Iwaniuk i Kazimierz A. Jaworski. Fakt  ten potwierdza, że wszelkie podziały są rzeczą względną. To, że Czechowicz na Wołyniu był nauczycielem w szkole powszechnej mojej matki i to, że on jako poeta rodem z Lublina w świadomości mojej stał  się ogniwem łączącym „dawne i nowe czasy”.

Niedawne, trzecie wydanie Twojej antologii Pięć wieków poezji o Lublinie (2015)to potwierdza …

Lublin miał i ma szczęście do poetów. Z ponad tysiąca wierszy wybrałem ok. 240 autorstwa 140 twórców – od Kochanowskiego, po najmłodszych, dziś nawet dwudziestolatków. Cieszy przede wszystkim ten legion  młodych („dojrzewa młode wino”) młodych, odważnie wkraczających w ogólnopolskie życie literackie. Wymienię  przynajmniej kilka nazwisk: Anna Maria Goławska, Marcin Czyż, Rafał Mieczysławski, Aleksandra Zinczuk, Wojciech Dunin-Borkowski, Rafał Rutkowski. Wydają almanachy, antologie, tomy indywidualne …

Trybuną startu dla nich był i jest wydawany przez was od 35 lat literacki kwartalnik „Akcent”, który – aż wstyd – po raz pierwszy mam w garści…

Poetom w Lublinie sprzyja jego klimat kulturalny i wielokulturowa tradycja – miasta otwartego na różne postawy narodowościowe, społeczne, kulturalne, religijne, językowe. Czechowicz słusznie użył sformułowania: „Lublin  – miasto poetów”. Nie  będę ukrywał, że w dużej mierze moją twórczość poetycką wyznacza ta tradycja i sąsiedztwo Wołynia jako krainy  Rzeczypospolitej Obojga Narodów.

W „ Raptularzu wołyńskim” wyczuwam Twoje nostalgiczne klimaty: Wołyń przez sen//grzechów nie pamięta// od miłości nie ucieka//do ogrodu zaprasza//wzywa świętych na pojednanie//każe wracać na kolanach. Ale o pojednaniu jeszcze pomówimy… Jeszcze o Lublinie…

Jego bogate życie kulturalne , to efekt dobrej współpracy gospodarzy miasta i naszych środowisk twórczych. Współpraca ta sprzyja twórcom i animatorom kultury. Nasz gród pretenduje do miana: „Bramy na Wschód”, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Nie jest więc przypadkiem, że w ośmiu naszych wyższych uczelniach  studiuje około sześciuset studentów z Ukrainy i Białorusi, że organizowane są tu konkursy poezji pisanej lub recytowanej także w ich językach.

Rozpisujesz się o szczęściu własnym i twego miejsca pod słońcem, w jego realnym i konkretnym wymiarze – przywołujesz dwóch patronów lubelskiej poezji Jana Kochanowskiego i Józefa Czechowicza. Jaki masz dowód na potwierdzenie własnej tezy: „Każdy wiersz ma swoją miarę w odniesieniu do tych Dwóch?

O szczęściu powinniśmy mówić tylko w kategoriach realnych; w przeciwnym razie będziemy obracać się w sferze marzeń. Zatem lubelscy poeci obecnej doby mają w tradycji znakomitych poprzedników i mistrzów. Nie stanowimy samotnej wyspy i nie zaczynamy wszystkiego od początku. Tradycja Kochanowskiego, Czechowicza, Łobodowskiego, to również zobowiązanie do odpowiedzialnej kontynuacji. Czytam Ryszarda Kornackiego Lublin z pamięci i snu (2015): …aniołom skrzydła lecą w dół//oszalałe w palcach wiatru//ostro tańczą z przytupem//po szybach okien…tylko srebrny kot nocy//siedzi na progu nieba//i ostrzy księżyc na mróz… Toż to nuta Czechowicza, ślad jego katastrofizmu.  A jednak, to wiersz Kornackiego, choć „anioł tej poezji” jest rodem z Czechowicza. W 2003 roku ukazała się obszerna antologia Jan Kochanowski w poezji polskiej, w opracowaniu Ryszarda Montusiewicza. Kochanowski jest tu żywy i obecny nie tylko na pomniku pod lipami vis a vis zabytkowego teatru. Zbigniew Kośmiński w poetyckim tryptyku przypomniał, jakim punktem odniesienia dla współczesnych jest Jan z Czarnolasu: Nawoływałeś do zgody//przestrzegałeś przed chciwością i zbytkiem//Mężny Antenor ciągle żyje z nami// od wieków uczy miłości ojczyzny…

Tu już duch Odprawy posłów greckich…

Jest oczywistą sprawą, że w świadomości poetów lubelskiego środowiska Kochanowski i Czechowicz stanowią znaczącą miarę poetyckich dokonań, co wcale nie znaczy, że wszyscy bezpośrednio odnoszą się do ich twórczości.

Przenieśmy się jeszcze raz do krainy Twego dzieciństwa, której nie ty jeden nadajesz wymiar magiczny. We wspomnianym już Raptularzu wołyńskim zakreślasz krąg geograficzno-historyczno- religijny: Czytamy: „…mijamy się w drodze // po światło Rzymu // i mirrą pachnące Kijowa świątynie //do jednego modlimy się Boga…”. Odpowiedz niebanalnie: ile w tych strofach nostalgii, a ile żalu do „jednego Boga”, by nie pamiętał, że wiara w niego przez parę wieków jawiła się także „jako miecz i ogień” – wyczuwam tu tony błagalnych suplikacji.

Tych spraw nie da się wygasić czasem. W tradycji wołyńskiej Polacy i Ukraińcy nigdy nie byli sobie wrogami. Były mieszane małżeństwa. Były przyjaźnie i wspólne „wieczorynki”. Bóg też był jeden, choć jedni chodzili do cerkwi, drudzy do kościoła. Praktykowano szczególnego rodzaju ekumenizm. Gdy do kościoła we Włodzimierzu było 8 kilometrów a do cerkwi 500 metrów, zaś na dworze szalała jesienno-zimowa zadymka, babka decydowała: „idziemy się modlić do cerkwi, Bóg jest jeden, tylko ludzie się poróżnili”.  Szaleństwo przyszło, gdy emisariusze nacjonalizmu ukraińskiego spod znaku psychicznie niezrównoważonego Dmytro Doncowa zaczęli  praktykować zbrodnicze hasła z jego dekalogu: bij zabij, morduj czym się da, tylko wtedy Ukraina będzie wielka, czysta i wolna!

Czy tak trudno było zrozumieć, że wolność budowana na zbrodni jest wolnością przeklętą!

Proszę pamiętać, że w wielu polskich i ukraińskich domach jest obecny wizerunek Matki Bożej. Modląc się do tej samej Matki  można czuć się bratem, jednak przez wiele pokoleń zaborcy i okupanci próbowali nas skłócić. Czas więc też na ekspiację, bo kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci…?

     Bolą Cię liczne wyboje na drodze do pojednania polsko-ukraińskiego. Czytam: „…Po wołyńskich drogach duch ognia // się błąka – Lachów ni ma – mówi spotkana kobieta – piękna i zagubiona…// Jeszcze gospodarze doleją wina i chleb gorący dadzą na drogę // garść ziemi biorę – między wiersze wkładam… Czy widzisz szansę, że kiedyś „duch ognia” przestanie się „błąkać” po krainie Twojego dzieciństwa? Jaką moc mają ziarenka piasku wypełniające rymy?

Najtrwalsze przyjaźnie budowane są nie przez polityków, ale przez bezpośrednio kontaktujących się ze sobą ludzi. Bywam na Ukrainie dosyć często. W Łucku, na tamtejszym Uniwersytecie im. Łesi Ukrainki, jest bardzo dobrze prowadzona polonistyka, miałem tam okazję mówić o Czechowiczu, Łobodowskim, także o Herbercie i księdzu Twardowskim. Czytałem też swoje utwory. Od 15 lat w Krzemieńcu, w pierwszej dekadzie września, organizowane są spotkania humanistów z Polski i Ukrainy pn. „Dialog Dwóch Kultur”. Patronują temu Słowacki i Szewczenko. Wygłaszane są liczne referaty na przemian w języku polskim i ukraińskim. Poznałem tam wielu Ukraińców różnych pokoleń, których ideą życia jest budowanie świata pokoju i przyjaźni.

 Szef parlamentu ukraińskiego, Andrij Parubij prosił kilka dni temu, by nie wszczynać zadawnionych sporów między naszymi narodami. Twoje wersy chyba też do tego zachęcają: „Wołyń przez sen // grzechów nie pamięta //od miłości nie ucieka // do ogrodu zaprasza // wzywa świętych na pojednanie // każe wracać na kolanach…”. Ale nie wszyscy od nas chcą wracać na kolanach, a i z tamtej strony wielu nie chce? A czy Twój szkic „Odkryć Wołyń na nowo” przez wszystkich nad Dnieprem i Dniestrem jest odbierany bez podejrzeń o podteksty? Jeśli uważasz, że się czepiam, to przywal mi kolanem między…?

Zadawnione spory”, a ludobójstwo dokonane na rodzinach polskich, mieszkających od wieków na Wołyniu, Podolu i Polesiu to nie jest to samo. Wielu Ukraińców ma też tego świadomość. Gdy przed kilku laty płynąłem z żoną kajakiem po Prypeci, w miejscowości Szczodrohoszcza spotkana Ukrainka przypomniała nam, że w 1943 roku zamordowano tu rodzinę polskich nauczycieli. Skomentowała to słowami: „My na Polesiu żyliśmy zawsze w zgodzie, bandyci przyszli z Wołynia”. Tradycja od wieków mówi, że bandytów należy sądzić, a rozgrzeszać będzie ich kto inny…

Przejdźmy do dzisiejszych spraw z naszego podwórka – w szkicu o waszym poecie, Ryszardzie Koranckim przypominasz jego przestrogę już dotyczącą nas samych: …Pamiętaj // że niepokorny język // który do krwi przegryzasz // może zaświadczyć // przeciwko tobie…”. Czy wszyscy w środowiskach literackich o tym pamiętają?

To bardzo ważny cytat. Trafia w sedno problemów życia współczesnego, polskiego  środowiska literackiego. Wiadomo, że jesteśmy „podzieleni” na dwie organizacje twórcze: i Związek Literatów Polskich i Stowarzyszenie Pisarzy Polskich. Wydaje mi się, że obydwie za cel główny swojego działania stawiają walkę między sobą. Nawet nie rywalizację, a walkę. To paranoja, która ma swoje korzenie jeszcze w stanie wojennym. Kto z młodych o tym dziś pamięta, może kombatanci z tamtych lat. Podzielone Związki, walczące między sobą, to idealna sytuacja dla władzy. Nikt jej nie „dokucza” postulatami silnego jak dawniej środowiska literackiego, nie zmusza do zainteresowaniami sytuacją materialną pisarza, nikt nie apeluje o czystość i poprawność współczesnego języka polskiego, nikt nie narzeka na likwidację w programach szkolnych podstawowych lektur. Tymczasem odpowiedzialny za kulturę minister ma niby czyste ręce, bo nie ma problemów z  rozbitymi środowiskami literackimi. One skutecznie  wzajemnie „się załatwiają ”, czyli wykańczają. Równocześnie w literaturze  kwitnie nowomowa. Nawet styl literacki przestał już być wzorcową, piękną ojczystą mową.  Ważne jest to, co się dobrze sprzedaje.

Graliśmy na strunach obywatelskich – zagrajmy na strunach osobistych, ojcowskich; piszesz: „Gdy syn umiera, walą się mury Jeruzalem // Obcy pytają czy to prawda // milczą stare tablice // do domu droga daleka // kto czeka //…Widziałem, jak więdną kwiaty, wypalają się ognie // wysycha ziemia i pęka kamień //…Nie podam ci wiosła, choć widzę znak otwartej dłoni…” . Proste pytanie: co się stało z Januszem, że „walą się mury Jeruzalem i nie podasz mu wiosła”?

Syn kochał ludzi, góry i wodne wyprawy. Urodził się kiedy z żoną byliśmy jeszcze studentami polonistyki KUL. Był naszym pierworodnym synem. Co to znaczy – wiedzą tylko rodzice. Gdy zdawaliśmy egzaminy magisterskie opiekowały się nim koleżanki z domu akademickiego. Wyrósł na rosłego mężczyznę. Biegle znał język angielski i rosyjski. Aktywnie uczestniczył w latach 1980- tych w działalności Lubelskiego Klubu Wysokogórskiego (wiceprezes od spraw organizacyjnych). Uczynny, dobrze zorganizowany miał szczególne poczucie literackiego humoru, które także zjednywało mu przyjaciół. Był  matematykiem i programistą, równocześnie  miał talent literacki.   Ze swoich wypraw wodnych publikował reportaże. .. Organizował doroczne międzynarodowe spływy kajakowe po Prypeci i Dniestrze. Odszedł nagle, niespodziewanie w listopadzie 2006 r. To był cios. Przed kilku laty kajakarze ustanowili ogólnopolskie odznaczenie: „Poleska Odznaka Kajakowa im. Janusza Michalskiego”.. Przyznawana jest najbardziej wytrwałym entuzjastom kajakowego pływania. Gdy odchodzi dziecko, bez względu na jego wiek, walą się wszystkie plany i nadzieje rodziców, walą się mury na miarę jerozolimskiej świątyni.

Powołaliście do życia Wschodnią Fundację Kultury, która jest wydawcą wspomnianego już kwartalnika literackiego „Akcent”. Czasopismo jest postrzegane jako  „dom najwybitniejszych śpiewających poetów”; ale nie tylko śpiewających – zauważam. Przed laty pisałeś: „Nic nie stoi na przeszkodzie, aby Akcent stał się wspólnym, literackim domem”. Pytam więc: stał się wspólnym …na pograniczu?

Przypomnę, że „Akcent” powołany został do istnienia w maju 1980 roku przez grupę   literatów z Koła Młodych ZLP w Lublinie.  Od pierwszych numerów wyraźnym nurtem zainteresowań „Akcentu”  stały się  sprawy pogranicza narodów i kultur. Pismo stało się miejscem publikacji pisarzy, plastyków i muzyków polskich mieszkających także poza granicami kraju.  Przyzwyczailiśmy czytelników, że w „Akcencie” znajdą odpowiedź na pytanie, co ciekawego znajduje się na warsztatach Polonusów zamieszkałych w różnych częściach świata. Obok seniorów współczesnego życia literackiego, m.in.  Myśliwskiego, czy do niedawno zmarłego Konwickiego, w kwartalniku ,  jest także miejsce na debiuty. „Specjalnością” wyjątkową pisma stała się obecność na jego łamach śpiewających poetów.  W 1994 r. powołaliśmy  Wschodnią Fundację Kultury – „Akcent”. Promuje ona   działalność kulturalno-artystyczną i promuje wszystkie twórczości  oraz refleksji humanistycznej.

Czytam w „Akcencie”: Fundacja stała się ważnym ogniwem „wschodniego pomostu”.

Dziś liczna obecność na łamach „Akcentu” pisarzy np. z Ukrainy nikogo nie dziwi. Opublikowaliśmy kilka numerów tematycznych, poświęconych sąsiadom zza wschodniej, ale też i zachodniej granicy, m.in. numer   pt. „Czytanie Ukrainy”. Ponad stu współczesnych poetów, prozaików i eseistów ukraińskich przewinęło się przez łamy periodyku, a często także byli oni gośćmi w lokalu redakcji.

     W latach międzywojnia Józef Czechowicz i inni poeci powołali do życia Lubelski Związek Literatów. Mowie założycielskiej wasz patron nadał formę wiersza: „ Cokolwiek jest wymaga miary wielkości // staje się wielkim, choć glebą jest nicość // Jakiekolwiek idą czasy, muszą nas zastać z orężem w dłoni”; czy nigdy nie przypominała Ci ta strofa innej – tej o szabelce na czołgi?

Orężem pisarza jest słowo. Rodzi się z przestrzeni, która wydaje się być pustą, „nicością”, ale faktycznie słowo jest zwierciadłem i konkretnym narzędziem; „wymaga miary wielkości”. Jeśli jest inaczej, to „ produkt” pisarza staje się przysłowiowym sianem. Czechowicz był wizjonerem, nie tylko dlatego, że przepowiedział własną śmierć: („ ja bombą w stallach trafiony” – stało się to 9 września 1939 r. podczas nalotu niemieckich samolotów na Lublin) ale także i dlatego, że był dla środowiska literackiego swego rodzaju spiritus movens wspólnot pisarskich. Do legendy przeszło jego słynne mieszkanie  na Powiślu w Warszawie. W maju 1932 r. przyczynił się do powołania w rodzinnym mieście Lubelskiego Związku Literatów, później w Warszawie pomagał zaistnieć kolegom piszącym, zarówno w publikacjach prasowych jak i na antenie Polskiego Radia. To dzięki Czechowiczowi bezrobotny Miłosz po „eksmisji” z Wilna znalazł zatrudnienie w literackiej redakcji Polskiego Radia w Warszawie.

Teraz szczycicie się 60 osobową „ekipą” ludzi pióra wydającą 20 książek rocznie. Niech wiceszef oddziału Związku od wielu kadencji zdradzi: z jakich źródeł zasilania finansowego korzystacie wydając książki oraz inicjując wszystko to, co organizujecie dla dobra literatury i kultury? Aldona Borowicz, szefowa naszego, warszawskiego oddziału Związku z niesmakiem mówi o samofinansowaniu się autorów wydających tomiki; a wy? Równocześnie odkryłem, że ze względów oszczędnościowych zamilkł wasz stacjonarny telefon. Więc co z tym finansowaniem owoców waszej aktywności twórczej?

Nasze środowisko rzeczywiście należy do najliczniejszych i najbardziej aktywnych w kraju. To wcale nie znaczy, że nie ma problemów wydawniczych i finansowych.   Prawdą jest także  to, że zlikwidowaliśmy telefon naszego oddziału ze względów oszczędnościowych. Posługujemy   się wszyscy  „komórkami” i to wystarcza. Korzystnie układa się nasza współpraca z Wydziałem Kultury Urzędu Miasta. Otrzymujemy dotacje na wydawanie książek, oczywiście nie w takiej skali, jakbyśmy chcieli, ale pomoc otrzymujemy dość regularnie. Prezydent miasta ufundował także stypendia dla twórców. W roku 2017 przypada  okrągła rocznica 700 – lecia istnienia miasta.  Z tej okazji już ZLP wydaje okolicznościowe serie publikacji literackich. Krótko mówiąc – jest dobrze, choć nie beznadziejnie. Każdego roku nasi literaci publikują ok. 20  książek poetyckich, prozatorskich i eseistycznych. Istniejące na obydwu lubelskich uniwersytetach (UMCS i KUL) kierunki filologii polskiej mają także szansę wykazać się swoją pracą analityczno-naukową.

Żal, żal za dziewczyną // za zieloną Ukrainą… Serce boli // Trudo wyrwać się z niedoli …itd. Musimy się wyrwać! Piszesz w książce Współczesny Lublin poetycki szkice o wielu żyjących i tych, co odeszli. Stawiam trudne zadanie – ujmij w formie trzech zdań (w aforystycznej formie) istotę twórczości kilku bohaterów książki Pięć wieków poezji o Lublinie…

Odwołam się rzeczywiście do mojej antologii  „Pięć wieków poezji o Lublinie”. Oto trzy przykłady i trzy wymowne sytuacje twórcze, które stworzyło „samo życie”. Jednym z pierwszych chronologicznie poetów   zamieszczonych w księdze jest Sebastian Fabian Klonowic. Przybył do Lublina w drugiej połowie XVI wieku. Rozpoczął karierę miejskiego rajcy, aż został burmistrzem Lublina. Pisał po łacinie i po polsku. Po śmierci Jana Kochanowskiego opublikował  złożony z trzynastu wierszy cykl   zatytułowany  Żale nagrobne na ślachetnie urodzonego pana Jana Kochanowskiego. To niezwykłe pożegnanie i złożenie hołdu   największemu z największych.  We Lwowie usłyszałem zdanie, że dzieje literatury ukraińskiej też mają swoich autorów piszących po łacinie. Jednym z nich, jak mnie poinformowano, jest… Sebastian Fabian Klonowic. Można powiedzieć, że świat jest mały, a wszystko ostatecznie jest wspólne.

Poetą gospodarującym w majątku Piotrowice koło Lublina był Kajetan Koźmian. Ze szkolnych czasów utrwaliła się w pamięci jego negatywna opinia o twórczości Mickiewicza. Jako przewódca tzw. „obozu klasyków” nie godził się z balladową, ludową narracją, pełną dziadów, duchów i językowych potocznych naleciałości. Jego racjonalnie uporządkowany świat był jak wielki ogród. Zasłynął poematem „Ziemiaństwo polskie. Poema w czterech pieśniach”. Mickiewicz złośliwie skomentował ten utwór  jako    „tysiąc wierszy o sadzeniu grochu”. Okazuje się, że odwieczny konflikt pokoleń w życiu literackim bywa też źródłem twórczej inspiracji, a nawet anegdoty.

Historycy nie traktują poważnie poetyckich tekstów jako dokumentów. A jednak w antologii utwory Jana Kochanowskiego „Proporzec, albo hołd pruski” [1569] i Jana Ponętowskiego  „Sejm Walny Koronny Lubelski 1569” to autentyczne dokumenty, dotyczące przebiegu sejmu zjednoczeniowego, czyli Unii Lubelskiej. Obydwaj poeci byli uczestnikami obrad i obydwaj niemal z kronikarską dokładnością w swoich poematach zapisali to, co i kiedy się działo w czasie półrocznego trwania sejmu, m.in. kto przybył na obrady, z jakim orszakiem i czym się zajmował;  jak się ubierano a nawet czym się żywiono; gdzie kwaterowano i jak się zabawiano. Kochanowski przedstawił bardzo dokładnie cały ceremoniał drugiego po krakowskim czyli lubelskiego hołd pruskiego księcia Albrechta II. Poeci odnotowali to, co umknęło uwadze kronikarzom. Poezja może więc być źródłem wiedzy o czasach, obyczajach i wydarzeniach epoki.

   Gwiazda polskiej estrady, Sława Przybylska pisze o Kornackim: „Poeta stara się wyrazić życie, które traktuje jako akt tragicznej odwagi”. Ty przypominasz, że w pewnym roku samobójstwo popełniło kilku kolegów po piórze. Trudno jest spekulować na temat indywidualnych, tragicznych decyzji. Spróbuj coś ogólniejszego powiedzieć o tych tragediach… Piszesz, że twórcy nie radzą sobie z codziennością; podpowiedz, jak sobie radzisz?

Nie łatwo być pisarzem. Niektórzy nawet mówią, że jest to stan specyficznej choroby. Oczywiście to rodzaj żartu, ale w każdym dowcipie jest coś poważniejszego. Być autentycznym pisarzem, to oddać bez reszty swoje życie na usługi słowa. Słowo, jak wiadomo, potrafi budować, ale też zabijać. Niebezpieczne to narzędzie i obosieczne. W czasach zdominowanych przez konsumpcjonizm istnieje brutalna rywalizacja o jakość i społeczną pozycję. Młody często pozostaje na garnuszku rodziców. Jak długo tak można? Podobno tak było od wieków, wszak dawno temu utarło się  porzekadło „chudy literat”… Wszelkiego rodzaju używki czy narkotyki stają się w takiej sytuacji zdradziecką deską ratunku.   Zaskoczenie bywa niemal powszechne: klepsydra na kościelnym murze! Taki zdolny, taki towarzyski, literacko czynny, a jednak miał jakieś problemy? Żyjemy w coraz większej izolacji, samotności.  Aż przychodzi to, co najgorsze. Przed kilku laty mieliśmy w krótkim czasie aż cztery odejścia na własne życzenie. Zdolna  poetka, autorka kilku tomików wierszy pozostawiła pożegnalną kartkę: „Nie chcę już dłużej żyć jak roślina”. Ksiądz na pogrzebie powiedział, że Kościół dziś już traktuje depresję jako chorobę na śmierć. Więc samobójcom z powodu depresji nie odmawia się katolickiego pogrzebu. Czy to ma być jedyna nadzieja i pociecha?

Mówisz w wywiadzie, że żony nazywają was hobbystami? Twoja też? Cierpisz z tego powodu?

Pisarz jest samotnikiem. Pracuje indywidualnie, często zapominając o bieżących problemach rodziny. Wszystko w jego życiu podporządkowane jest pracy literackiej nawet wtedy, kiedy stoi przy barze z piwem. Nie kończy roboty o godzinie 15.00, często komputer gasi długo po północy. W pewnej mierze jest hobbystą; tym bardziej, że jego praca przeważnie nie przekłada się na korzyści materialne i na wspólne rodzinne wyjazdy „do ciepłych krajów”. Mam żonę polonistkę, więc mam własnego domowego krytyka, ale też osobę tolerancyjną i wyrozumiałą. Myślę, że moje pisarstwo, w jej rozumieniu, jest także hobby. Nie protestuję….

 Prawie we wszystkich oddziałach Związku słyszę narzekanie – bardzo trudno jest nawiązać kontakt z młodzieżą literacką. Panuje przekonanie, że my bardziej jej szukamy, niż ona nas. A u was jak jest?

Od kilku lat, przy wsparciu finansowym Urzędu Miasta, Związek nasz prowadzi „Warsztaty literackie dla młodzieży szkolnej i studenckiej”. Podobne warsztaty prowadzi także lubelskie Centrum Kultury. Jest zainteresowanie tego rodzaju formą przygotowywania „pokoleniowej zmiany warty”. Młodzi uczestniczą w konkursach literackich, zdobywają nagrody i wyróżnienia, wydają swoje almanachy i tomiki. Już mówiłem: – dojrzewają jako młode wino. Często jednak po studiach rozjeżdżają się w różne kierunki świata i słuch o nich ginie. Przy Oddziałach Związku Literatów Polskich przestały działać tzw. Koła Młodych, a pojawiły się najczęściej Grupy Literackie. Tak jest w lubelskim środowisku. Smutną rzeczywistością jest fakt niemal całkowitego zaniku zorganizowanego życia literackiego studentów. Nie ma studenckich klubów literackich, nie ma studenckiej prasy .Jako aktywni niegdyś uczestnicy studenckiego ruchu literackiego nie potrafimy  sobie teraz tego wytłumaczyć.

Szczególny żar myśli i języka (treści i formy) bije z Twego krytyczno-literackiego szkicu o dorobku jezuity Wacława Oszajcy. Podsumowujesz jego twórczość prawie aforyzmem: „Najmniej słów, najwięcej znaczeń.” Ten Twój żar, to dlatego, że autor czasami wkłada sutannę?

Sutanna w literackich sprawach nie ma żadnego znaczenia. Jest przede wszystkim człowiek i są jego dyspozycje twórcze. Albo się jest poetą, albo nie jest. Wacław jest autentycznym poetą, nawet wtedy, gdy pisze felietony do „Tygodnika Powszechnego”, jak również gdy wygłasza krótkie treściwe homilie z ambony. Poezji nie można się wyuczyć, z tym trzeba się urodzić. Wacława Oszajcę znam od zawsze. Jako młody wikary zaczął pisać już na poważnie .Moglibyśmy o nim mówić nieskończenie. Może kiedyś czas pozwoli na przypomnienie jego działalności w okresie strajków studenckich w l981 roku i w stanie wojennym. Był wówczas człowiekiem opatrznościowym dla wielu internowanych i ich rodzin. Poezja Oszajcy od zawsze wyróżniała się zmysłowym postrzeganiem świata, gdzie kolor, kształt, natura dominowały w obrazach i metaforyce. Swobodny język, niemal zaczerpnięty z mowy codziennej, jest ważnym wyróżnikiem jego utworów. Wiersze te prowadzą nieustanny dialog z Bogiem i człowiekiem,. Jego symbol domu jest znakiem otwartych drzwi dla każdego potrzebującego czy błądzącego. Bóg i człowiek istnieją w jego wierszach jako sprzężenie zwrotne, wzajemnie siebie potrzebujące.

Czy mam rację, gdy zauważam, że Twoje Credo, wyznanie wiary, to   „pokazywanie dobra, które nie krzyczy”?

 Jestem widocznie pisarzem starej daty, skoro uważam, że praca literacka ma w sobie misję głoszenia prawdy, dobra i piękna. Dobro nie krzyczy, prawda czeka na swoje ujawnienie, piękno jest wokół nas i czas abyśmy przestali nieustannie narzekać i się zamartwiać.

Dziękuję za rozmowę, Wiesław Łuka

 Uwaga!

Jest to kolejna rozmowa z cyklu: Rozmowy z najciekawszymi twórcami ZLP oraz prezesami Oddziałów. Projekt Wiesława Łuki uwieńczony zostanie wydaniem książki, która nie tylko zaprezentuje sylwetki twórców, ale również przedstawi bolączki środowisk twórczych.

Kategoria: